WYWOŁANI DO TABLICY - Karolina Głogowska

by - 14:56


Choć z zawodu jest dziennikarską prawdziwe spełnienie przyniosło jej dopiero pisanie. W swoich książkach nie boi się poruszać trudnych społecznie tematów, bo - jak sama mówi- historia musi ją poruszyć, wciągnąć i trochę przemielić i prędzej straciłaby przytomność z nudów, niż napisała coś lekkiego. Mój ukochany wróg to jej samodzielny debiut. Zapraszam na rozmowę z Karoliną Głogowską. 


Nowy Akapit: "Mój ukochany wróg" to Pani samodzielny debiut. Czy w związku z tym wydanie książki było bardziej stresujące? W duecie jednak zmartwienia można rozłożyć na pół...

Karolina Głogowska: Bardziej stresujące było dla mnie wydanie pierwszej książki, czyli „Dwunastu życzeń”, które napisałam z Kasią Troszczyńską. Głównie dlatego, że byłyśmy wtedy całkiem zielone i nie wiedziałyśmy, jak cały ten proces wygląda. W dodatku planowałyśmy debiutować zupełnie inną powieścią, „Inna kobieta”, która już od jakiegoś czasu leżała w przysłowiowej szufladzie. Pomijając już obawy o to, jak książka zostanie przyjęta przez czytelników – bo chyba to głównie nurtuje debiutującego autora – dużo nerwów zjadają sprawy techniczne. My z Kasią nie byłyśmy przekonane do okładki i do tego, że nasza słodko–gorzka opowieść o pewnej pokręconej rodzinie ma się w ogóle ukazać w nurcie książek świątecznych, które atakują lukrem, ciasteczkami i brokatem. I w tym wszystkim my, z naszym sarkazmem i realizmem. Jednak prawa rynku są prawami rynku, trudno się z nimi kopać. Na szczęście większość czytelników zrozumiała, że puszczamy do nich oko.

NA: Co w takim razie było trudniejsze do napisania - samodzielna książka czy w duecie? 

KG: Pisanie książki bez współautora to na pewno większa odpowiedzialność, no i oczywiście zajmuje więcej czasu. Szczerze mówiąc, zanim Kasia do mnie zadzwoniła z propozycją napisania „Innej kobiety”, książki opowiadającej o romansie z perspektywy żony i kochanki, nigdy nie myślałam o pisaniu w duecie, nie wyobrażałam sobie tego. Zgodziłam się, bo uwielbiam styl Kasi i wiedziałam, że to będzie dobra rzecz. Duet to był pomysł na jedną powieść, a skończyło się na trzech. Jednak jestem trochę Zosia–samosia. Lubię o wszystkim decydować sama, nie konsultować, robić po swojemu. Mogłam dać temu upust w „Moim ukochanym wrogu” i to było wspaniałe uczucie. Wiem, że Kasi też się to podoba, bo pracuje teraz nad swoim kryminałem. Nie odżegnujemy się od wspólnego pisania, nie mówimy, że już nic razem nie napiszemy, ale teraz każda z nas ma w planach własne książki.

NA: Jak wyglądał moment, w którym zdecydowała się Pani  na napisanie takiej książki? Czy kobiety, które były pierwowzorem postaci spotkała Pani przypadkiem czy znała je Pani od dawna?

KG: Najpierw poznałam pierwszego w życiu psychopatę. Podobnie jak inni miałam go za świetnego kumpla, człowieka, który zawsze i wszędzie pomoże, do rany przyłóż, wesołego i nieszkodliwego gościa. O kobietach, które później stały się pierwowzorami moich bohaterek, tylko słyszałam. I również, podobnie jak inni, miałam je początkowo za nie do końca zrównoważone psychofanki. Dopiero po jakimś czasie klocki przestały mi się zgadzać i zaczęłam, jak to ja, drążyć. To, co odkryłam, przerosło wszystko, o czym wcześniej słyszałam. Ale nie od razu pomyślałam o opisaniu tej historii. To wszystko było zbyt niewiarygodne, miałam wrażenie, że nawet, jak to opiszę, nikt w to nie uwierzy, tak samo jak ludzie wokół. Musiało minąć kilka lat, musiałam poznać wiele innych podobnych historii, żeby dojść do wniosku, że trzeba o tym powiedzieć na głos.


NA: Czyli jednak jedno z zapowiadających książkę zdań, że podobno każda kobieta w swoim życiu spotkała psychopatę, ma swoje odzwierciedlenie w życiu. Jest Pani tego przykładem. 



KG: Zawyżam statystyki, bo spotkałam ich trzech albo czterech, może nawet pięciu, na szczęście z żadnym z nich nie byłam w związku. Może po prostu, znając temat od podszewki, łatwiej jest mi zauważyć te zaburzenia. Bo ludzie myślą, że psychopata od razu emanuje swoją potwornością, jest zawsze agresywny, zabija, gwałci, a to nie tak. Jeśli dobrze się rozejrzeć, to psychopatyczne jednostki są wokół nas: to często nasi szefowie, ludzie na wysokich stanowiskach, bo oni łakną władzy i łatwo ją zdobywają. To osoby o wysokim statusie społecznym. Mówimy o nich: są przebojowi, łatwo podejmują decyzje, nie boją się ryzyka. I to jest okej. Dopóki w parze z tymi cechami nie idzie wyrachowane manipulowanie innymi ludźmi, nieliczenie się z nimi, brak uczuć, empatii, wyrzutów sumienia, czy czerpanie radości z trzymania podwładnych w klinczu. Mobbujący szef i pastwiąca się szefowa też mają rys psychopatii, tak samo jak wysoko postawiony polityk czy lekarz chełpiący się swoją pozycją, uważający się za Boga.

NA: Skoro miała Pani już własne doświadczenia, jak w takim razie wyglądał risercz? 

KG: Ta historia była ze mną od kilku lat i gdzieś tam zawsze próbowałam rozgryźć, kim właściwie był Jonasz, co mu dolegało. Jednak na poważnie riserczem zajęłam się jakieś dwa lata temu. Przeczytałam i obejrzałam wszystko o zagadnieniu psychopatii, co tylko było dostępne: książki, reportaże, artykuły, filmy dokumentalne. Kiedy zaczęłam patrzeć na Jonasza przez ten pryzmat, wszystko nabrało kształtu, ale musiałam skonsultować to jeszcze bezpośrednio z fachowcami: rozmawiałam z psychiatrą i kilkoma psychologami, którzy potwierdzili, że znają tego typu zjawisko z własnych gabinetów. Ta nagła świadomość: że historia złamanego serca i zniszczonej psychiki kilku moich koleżanek ma swoje miejsce w podręcznikach dla psychiatrów, była mrożąca.

NA: A ile procent prawdziwej Niki jest w Nice książkowej?

KG: Przy okazji odpowiedzi na to pytanie, rozczaruję od razu wszystkich, którzy w jakiejkolwiek mojej powieści dopatrzyli się siebie: nie robię tego, nie przepisuję ludzi do książki. Ktoś może być inspiracją, jakaś cecha, jakiś wątek z jego życia, ale na pewno nie cały bohater. Historia miłości Niki do Jonasza jest w stu procentach prawdziwa, ale ona sama jest postacią napisaną tak, żeby po prostu mogły się z nią utożsamić wszystkie młode dziewczyny, rozpoczynające pierwszą w życiu pracę, wchodzące w nowe środowisko, pełne nadziei i ufności, i które po raz pierwszy w życiu spotkały wielką miłość. Każda z nas mogła być kiedyś taką Niką.


NA: Czy w takim razie "Mojego ukochanego wroga" możemy traktować trochę jako manifest kobiet, które chcą pokazać, że o toksycznych relacjach trzeba mówić głośno? 


KG: Na początku myślałam, że to, co przydarzyło się Nice, Wioli i Adzie, a także Emilii, jest tak niewiarygodne, że niemożliwe, by ktoś doświadczył czegoś podobnego. Ja sama byłam już wtedy raczej dojrzałą kobietą z różnymi przeżyciami i własnym doświadczeniem, ale dla mnie taki człowiek jak Jonasz to też była nowość. Kiedy jednak rozmawiałam o tym ze znajomymi, okazywało się, że znają podobne historie. Mówię tu konkretnie o historiach mężczyzn wchodzących równolegle w kilka związków, okłamujących i lawirujących między kilkoma kobietami, wykorzystujących je do własnych celów. Niektórzy robili to dla zabawy, adrenaliny, inni, tak jak Jonasz mieli ten rys psychopatyczny i po prostu pastwili się nad ofiarami psychicznie, czasem fizycznie. Potem doszły do tego fora internetowe, reportaże, książki, takie jak np. „Moje dwie głowy” Mai Friedrich, filmy dokumentalne, jak np. o amerykańskim uwodzicielu Johnie Meehanie. Wysypała się przede mną puszka Pandory, okazało się, że takich kobiet są tysiące. Doszłam do wniosku, że tę historię, którą znam, też trzeba opisać, aby te kobiety wiedziały, że nie są same, i że to nie z nimi jest coś nie tak.

NA: Jak książka została odebrana właśnie przez kobiety, które stały się inspiracją?

KG: Tym stresowałam się najbardziej – jak dziewczyny, które opowiedziały mi swoje historie, odbiorą coś, co jednak po swojemu przetworzyłam i nadałam wymyślony przez siebie kształt. Uprzedziłam je od razu, że bohaterki nie będą ich kopiami, że będą to zupełnie inne postaci, które przeżyją po prostu podobną historię. Kiedy wysłałam, wtedy jeszcze pdf, pierwszej z nich, nie mogłam się doczekać jej reakcji. Odpisała po kilku godzinach, że jest już w połowie rzuciła wszystko i nie może się oderwać. Dokończyła w nocy i była zachwycona. Ja oczywiście też – tym, że jej się podobało. Podobnie pozostałym dziewczynom i to był dla mnie najważniejszy komplement: że pochłonęła je ta historia, mimo że przecież one same jej doświadczyły. Ale były też łzy. Np. moja przyjaciółka, która zna bohaterki i ich przejścia, czytając, płakała nad tym, co musiały przeżywać.

NA: Wiemy, że zakończenie książki jest w pełni wymyślone przez Panią. Czy możemy zdradzić jak historia Niki i Jonasza potoczyła się w prawdziwym życiu?

KG: Na szczęście dobrze dla Niki i tak samo dobrze dla pozostałych kobiet, które są pierwowzorami bohaterek. Dziewczyny były w stanie wyjść z tej relacji i zapomnieć o niej głównie dzięki temu, że bardzo się wspierały. Dlatego taka ważna jest solidarność kobiet. Zresztą psychologowie bardzo zwracają na to uwagę: że z toksycznego związku trudno wyjść samemu, wsparcie z zewnątrz, czy to w postaci specjalisty, czy obiektywnych przyjaciół, jest niezbędne, inaczej utoniemy w tym związku, on nas wykończy, dosłownie. Co do pierwowzoru Jonasza – ten bohater jest zlepkiem wszystkich psychopatów, których spotkałam. Co oni robią? No cóż, to przykre, ale z tego co wiem, nie zaprzestali swoich praktyk. Jeden z tych mężczyzn wyprowadził się do innego miasta i rozpoczął swoją grę w nowym środowisku, doprowadzając na skraj kolejne osoby. Co ciekawe, wciąż ma przy sobie wiernych przyjaciół, którzy nie dadzą o nim powiedzieć złego słowa, tkwią w matni i sami są wykorzystywani. To niesamowite, jak ludzie potrafią okłamywać siebie samych i jak świetnie działa mechanizm wyparcia.

NA: Odchodząc trochę od głównego tematu i patrząc szerzej, muszę o to zapytać. W swoich książkach nie boi się Pani podejmować trudnych tematów. Dlaczego? Czy nie łatwiej i wygodniej byłoby pisać książki lekkie i przyjemne?

KG: Na pewno nie byłoby mi łatwiej, bo nie wiedziałabym w ogóle, jak taką książkę napisać, o czym to by miało opowiadać? Oczywiście wiem, jaki jest cel takiej lekkiej literatury i nie krytykuję tego – jeśli ktoś lubi się w ten sposób odstresować, to mu daje radość, to niech to robi, na zdrowie. Mnie jednak historia musi poruszyć, wciągnąć, trochę przemielić. Nie umiałabym też napisać nic typowo lekkiego i przyjemnego: albo z nudów straciłabym przytomność po kilku zdaniach, albo pozabijała wszystkich bohaterów.

NA: A co takiego w sobie ma pisanie książek, czego nie ma dziennikarstwo? Co daje Pani więcej satysfakcji?

KG: Byłam kiedyś na spotkaniu autorskim ze wspaniałą reportażystką Magdą Omilianowicz, którą zapytano, czy nie myślała o napisaniu kryminału, skoro zajmuje się np. tematem seryjnych morderców. I ona odpowiedziała, że nie lubi wymyślać historii, że woli mieć jednak prawdziwy materiał i móc go opisać. No to ja mam odwrotnie. Owszem, dotykam spraw, które są namacalne, problemów, które doskwierają nam w rzeczywistości, ale jednak kocham wymyślać własne światy, postaci, dialogi i prowadzić opowieść tak, jak mi się podoba. Niedawno zdałam sobie sprawę, że pisanie to dla mnie forma zabawy, którą właściwie prowadziłam już jako dziecko, bo zamęczałam koleżanki dorabianiem lalkom historii, przeszłości, odgrywaniem scenek. Zdarza się, że dorabiam historię nawet ludziom w tramwaju, bo zaciekawi mnie jakiś gest, wypowiedziane zdanie, albo panom z piwem pod sklepem, który widzę przez okno. Dziennikarstwo to dla mnie taka bardzo przyziemna praca, na pewno nie miłość. Daje mi satysfakcję, o ile mogę w ten sposób komuś pomóc, poruszyć albo nagłośnić trudną sprawę zwykłego człowieka. Pisanie książek to inny rodzaj satysfakcji, to robienie dobrze przede wszystkim sobie.

NA: Nad czym Pani obecnie pracuje? 

KG: Pracuję nad kolejną mroczną historią, również z ważnym problemem społecznym w tle. Tym razem opowiem ją z perspektywy mężczyzny, co będzie niezłym wzywaniem. Rozmawiam teraz z różnymi mężczyznami na temat ich osobistych przeżyć z czasów dojrzewania, spojrzenia na związki, to niezwykle ciekawe, nawet sam fakt wyciągania z nich tych informacji. W tej historii będzie nierozwiązana zagadka pewnego zniknięcia i powrót do lat, w których również ja dojrzewałam, więc już się cieszę na myśl, że będę mogła to sobie przypomnieć.

NA : W takim nie pozostaje nam nic innego jak tylko czekać na nowy tytuł. Teraz - zgodnie z tradycją Nowego Akapitu - szybka piątka czyli seria stałych, krótkich pytań. Zaczynamy! Bohater literacki, którego by Pani ożywiła to...

KG: Fermina Daza z „Miłości w czasach zarazy” Marqueza, nie tylko dlatego, że już się sprawdziła jako dobry kompan w izolacji. Mam słabość do mądrych staruszek o ciętym języku i nazywających rzeczy po imieniu, chętnie posłuchałabym jej przemyśleń.

NA: Pisarz, którego podziwiam...

KG: Niezmiennie Nabokov, jego frazy są jak dzieła sztuki.

NA : Gdyby nie pisała Pani książek, ani nie była dziennikarką to była by Pani...

KG: Psychiatrą lub neurologiem – ludzki mózg to jednak fascynująca sprawa, dla pisarza również.

NA: Pierwsza książka, którą Pani samodzielnie przeczytała to...

KG: Chyba była seria komiksów autorstwa argentyńskiego twórcy Quino o Mafaldzie. Mafalda to pierwsza feministka w moim życiu, była małą dziewczynką, tak jak ja, ale już wtedy potrafiła dostrzec nierówności, hipokryzję i absurdy świata. Może ona natchnęła mnie do tego, że trzeba to robić.

NA: Ulubiona lektura...

KG: Ostatnio to reportaże o zbrodniach i seryjnych mordercach.



Recenzja książki Mój ukochany wróg do przeczytania tutaj. 





Zdjęcie pixabay.com


You May Also Like

2 KOMENTARZY

  1. Bardzo ciekawa rozmowa. Książkę o na pewno przeczytam. 😊

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Książka jest naprawdę warta uwagi, polecam! :)

      Usuń

Fajnie Cię widzieć! Będzie jeszcze fajniej, jeśli trochę podyskutujemy. Dlatego zostaw po sobie komentarz, będzie mi bardzo MIŁO!! Odpowiem w przerwie między jedną książką, a drugą :)

WPADNIJ NA MÓJ INSTAGRAM

>