WYWOŁANI DO TABLICY - Izabela Janiszewska
Choć słowo pisane to jej chleb powszedni pisanie książek porównuje do maratonu i zawodów triatlonowych Ironman. Podczas pracy ceni sobie ciszę i to, by było jej ciepło. Z Izabelą Janiszewską, autorką Wrzasku rozmawiam o pisaniu, przyzwyczajeniach i planach na przyszłość.
Nowy Akapit: Jestem świeżo po
lekturze i niby wszystko jest jasne, ale nie do końca. Dlatego muszę zapytać.
Pracuje Pani nad kontynuacją?
Izabela Janiszewska: Oczywiście, nie
wyobrażam sobie, by zostawić w takim momencie zarówno moich bohaterów, jak i
czytelników, choć przyznaję, że praca w czasach pandemii, gdy wokół mnie biegają
rozwrzeszczane, pragnące uwagi dzieci, jest kosmicznym wyzwaniem.
NA:Co było inspiracją do
napisania tej książki?
IJ: Złożyło się na to wiele
przemyśleń, ale takim bezpośrednim impulsem był moment, gdy patrzyłam przez
okno na ludzi mieszkających naprzeciwko. Obserwowałam ich i myślałam o tym, że
kiedy jesteśmy zupełnie sami, zachowujemy się inaczej, pozwalamy sobie na
więcej, zdejmujemy maski, a przecież zawsze jest ktoś, kto patrzy i kto może nas
bez tej zbroi dostrzec. Czy zobaczy wtedy kogoś pięknego czy może człowieka
połamanego przez życie, zmęczonego i niemającego siły już dłużej udawać. A
później wyobraziłam sobie mężczyznę, którego kiedyś nikt nie chciał zauważyć.
Nie dostrzegali go nawet jego najbliżsi, którzy byli mu winni przynajmniej
opiekę, jeśli nie miłość. Zastanawiałam się kim ktoś taki stanie się, gdy
dorośnie i jak poradzi sobie z traumą, która była jego udziałem. Z tych
rozważań wyrosła cała historia.
NA: Choć
ze słowem pisanym jest Pani za pan brat to jednak Wrzask jest debiutem. Proszę
powiedzieć, co było najtrudniejsze podczas powstawania książki? Czym
najbardziej się Pani stresowała?
IJ: Wrzask pisałam z
wypiekami na policzkach, zżyłam się z bohaterami książki, wielką przyjemność
sprawiało mi spędzanie z nimi czasu i dopiero w momencie, gdy zaczęłam pokazywać
książkę innym, gdy zaczęli ją czytać moi bliscy, a później osoby z branży
wydawniczej, poczułam niepokój podpełzający do gardła. Nie wiedziałam czy
historia, która żyła we mnie, rozpali także wyobraźnię pierwszych czytelników,
czy okaże się dla nich równie ważna, jak dla mnie. Po wydaniu Wrzasku z
drżeniem czekałam na opinie recenzentów i blogerów, a kiedy płynęły do mnie
gratulacje, oddychałam z ulgą, że ta historia porusza kogoś więcej niż tylko
mnie.
NA: A jak to było z zakończeniem? Było dla Pani jasne w tym samym momencie, co początek historii Bruna i Lary czy może kiełkowało w miarę pisania?
IJ: Od początku znałam odpowiedzi na najważniejsze pytania: kto? dlaczego? i w jaki sposób? Nie miałam natomiast szczegółowej wizji scen końcowych, one były naturalną konsekwencją tego, co wydarzyło się wcześniej, decyzji bohaterów i ich poczynań, na które tylko w pewnym zakresie mam wpływ. Wszak to bardzo niezależne jednostki.
NA: Bruno Wilczyński ma tak
wiele rzeczywistych cech, że chyba więcej się nie da. Czy srogi pan komisarz ma
jakiś swój pierwowzór czy w całości go Pani wymyśliła?
IJ: Ten ekscentryczny
policjant wyłonił się przede wszystkim z mojej wyobraźni. Zależało mi na tym,
by był nieoczywisty, budził emocje i zapadał w pamięć. Chciałam go stworzyć
jako takiego słodko-gorzkiego bohatera, który z jednej strony jest niezwykle
inteligentnym i czujnym śledczym wyrażającym swój stosunek do świata przez
ironię i sarkazm, a z drugiej strony jest dotkniętym przez trudną przeszłość
wrażliwcem.
NA: Wyobraźmy sobie sytuację, w której Wrzask doczekał się ekranizacji. Jakich aktorów widziałaby Pani w rolach
głównych bohaterów?
IJ: To bardzo przyjemna
fantazja. Kiedy pisałam czasami wyobrażałam sobie Brunona Wilczyńskiego
granego przez Grzegorza Damięckiego, ale między moim bohaterem a aktorem jest
jednak dosyć duża różnica wieku. Może sprawdziłby się w tej roli Marcin
Dorociński, a może ktoś z jeszcze młodszego pokolenia. Larysa też nie byłaby
banalna do obsadzenia, chwilami przypominała mi ją Olga Bołądź w filmie Służby
specjalne, ale myślę, że filmowcy mają w takich kwestiach dużo lepsze wyczucie
niż autorzy.
NA: Jako czytelniczka powiem, że Grzegorz Damięcki pasowałby idealnie. A co jest trudniejsze dziennikarstwo czy pisanie książek?
IJ: Zdecydowanie pisanie książek. Dziennikarstwo to bieg na krótkim dystansie, muszę napisać jeden konkretny reportaż, doskonale wiem jak to zrobić, jak się do tej pracy przygotować i czego się ode mnie oczekuje. Artykuł się ukazuje i za jakiś czas znika, natomiast książka zostaje na zawsze. Pracę nad powieścią postrzegam jako maraton a może nawet zawody triatlonowe Ironman. Książka wymaga dużo lepszej kondycji, solidniejszego przygotowania, większej wydolności organizmu i rozsądnego rozłożenia sił.
NA: Czy w takim razie ma Pani jakieś swoje rytuały czy zwyczaje dotyczące pisania?
IJ: Bardzo lubię pracować w
ciszy, wtedy mogę się w pełni skupić, zanurzyć w fabule i nic mnie nie rozprasza.
Raz na jakiś czas piszę w kawiarni, słucham rozmów, dbam o kontakt ze światem
zewnętrznym i o wychylanie nosa z twórczej pieczary, ale zwykle wychodzę z
takich miejsc przeładowana wrażeniami, i zajmuje mi chwilę nim wrócę do swojego
rytmu. Ważne dla mnie jest również to, by w trakcie pracy było mi ciepło, stąd
zwykle ubieram gruby sweter, a na biurku stawiam gorącą herbatę.
NA: W swojej recenzji
zawarłam pewne porównanie, że jest Pani idealną kandydatką na Remigiusza Mroza
w spódnicy. Chodzi mi tutaj o podobny styl i lekkość opowiadania. Jak się Pani
do tego odniesie?
IJ: Dziękuję, bo Remigiusz
Mróz niekwestionowanie zrewolucjonizował rynek książki w Polsce. Podziwiam go
za ogromną pracowitość, tempo pracy i odwagę do podążania własną drogą bez
względu na krytykę. Przyjmuję więc te słowa jako wielki komplement, a z drugiej
strony mam nadzieję, że przez najbliższe lata zapracuję na swoje nazwisko.
NA: Oczywiście z takim debiutem jestem o to spokojna. Ale czy w takim razie na horyzoncie widać coś więcej aniżeli tylko kontynuacja Wrzasku?
IJ: Oficjalnie nie ma takiego planu, ale w mojej wyobraźni toczy się wiele niezależnych historii, które kiedyś chętnie opowiem na kartach książek.
NA: Krótkie zadanie. Pięć
zdań, którymi opisałaby Pani swoją książkę?
IJ: To
opowieść o tym, co się dzieje, gdy ludzie zamykają oczy na zło oraz o
konsekwencjach opuszczenia tych, którzy najbardziej potrzebują wsparcia i
miłości. Zbuntowana reporterka Larysa Luboń zrobi wszystko, by
zdemaskować sadystycznego sponsora, który czerpie satysfakcję z upokarzania
kobiet. Tymczasem ekscentryczny komisarz Bruno Wilczyński stara się rozwikłać
zagadkę dziwnej śmierci studentki, która budzi w nim dawne, trudne wspomnienia.
Drogi tych dwojga przetną się za sprawą człowieka owładniętego obsesją
obserwowania innych. Mężczyzny, którego oficjalnie nigdy nie było.
NA: Na
koniec pytanie, którego odpowiedzi jestem bardzo ciekawa. Co kieruje kobietą,
która decyduje się na pisanie kryminałów? Dlaczego akurat ten gatunek? My
kobiety raczej jesteśmy postrzegane jako te bardziej wrażliwe i romantyczne, dlatego
chyba dużo łatwiej byłoby napisać coś lekkiego i przyjemnego.
IJ: Najwyraźniej lubię
wyzwania, bo rzeczy lekkie, łatwe i przyjemne mnie nie nęcą. Kryminał daje
ogromne możliwości, pozwala w niesamowity sposób wykorzystać tę kobiecą
wrażliwość, ale również wyeksponować siłę. Jest tu miejsce na rozbudowane tło
społeczne, psychologię postaci, na wątki sensacyjne, nawiązania historyczne i
oczywiście zagadkę kryminalną. To niezwykle pojemny i stale rozwijający się
gatunek, który jeszcze nie jednym nas zaskoczy.
NA: Czas teraz na stałe
pytania z bloga, czyli tzw. "szybką rundę":
Bohater fikcyjny,
którego by Pani ożywiła to... Sherlock Holmes.
Pisarz, którego
podziwiam... ostatnio Wojciech Chmielarz.
Gdyby nie pisała Pani
książek ani nie była dziennikarką, byłaby Pani... może terapeutką albo właścicielką
kawiarni, oba zawody pozwalałyby mi na słuchanie ludzkich historii.
Pierwsza samodzielnie
przeczytana książka to... niestety nie pamiętam, mogę natomiast powiedzieć, że
jedną z pierwszych powieści, które czytałam sama i które całkowicie mnie
pochłonęły był „Tajemniczy opiekun” Jean Webster. To historia Agaty Abbot,
dziewczyny z sierocińca, której anonimowy darczyńca finansuje naukę w
prestiżowym college`u. Ciepła, zabawna a niekiedy wzruszająca.
Ulubiona szkolna
lektura....przychodzi mi na myśl Lord Jim, Ferdydurke i słowa „Normalność jest linoskoczkiem nad
otchłanią anormalności.” oraz Franz Kafka i Proces, choć przyznaję, że raczej
czytałam wtedy książki spoza listy lektur.
Recenzję Wrzasku możecie przeczytać tutaj.
Fot. Zuza Krajewska/Warsaw Creatives
1 KOMENTARZY
Bardzo ciekawa rozmowa, którą przeczytałam z ogromną przyjemnością. Po książkę na pewno sięgnę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i zapraszam w moje skromne blogowe progi. 😊
Fajnie Cię widzieć! Będzie jeszcze fajniej, jeśli trochę podyskutujemy. Dlatego zostaw po sobie komentarz, będzie mi bardzo MIŁO!! Odpowiem w przerwie między jedną książką, a drugą :)