Nie drażnij Alka, bo Cię wykpi

by - 23:39



Historia oparta na faktach. Miejsce akcji: Warszawa. Bohaterowie: trzy krakowskie blogerki umówione na wywiad, które zgubiły się w centrum stolicy, pomyliły kawiarnie i na spotkanie dotarły po 45-minutowym spóźnieniu oraz sympatyczny pisarz komedii kryminalnych. Cierpliwy nawigator i miłośnik dobrego jedzenia, w życiu którego ważne są dwie Magdy - Gessler i Witkiewicz. Skoro tak oryginalnie się zaczęło, musiało być już tak do końca. Tymbardziej, że Alek Rogoziński to prawdziwa gaduła z poczuciem humoru i mnóstwem zabawnych anegdot w kieszeni. 


Nowy Akapit: Czy lubisz określenie Książę Komedii Kryminalnych ? 

Alek Rogoziński: Nie przeszkadza mi, to jest chyba najlepsza odpowiedź. Ale wiem, że irytuje niektórych "recenzentów-ukośnik-blogerów-ukośnik-pisarzy", a to oznacza, że jest zauważalne. Pewnie gdybym kilka razy nie przeczytał "pisarz ma być pisarzem, a nie królem, księżniczką czy wicehrabią", to bym tego tytułu w ogóle nikomu nie przypominał. Ale tak, pomyślałem sobie: "Jak tak was to boli, to niech poboli dłużej, smutasy". Bo przecież wszystko zaczęło się od żartu i miało nim pozostać. Na jednym z moich pierwszych spotkań rozmawialiśmy o serii książek Joanny Chmielewskiej, które ukazały się pod wspólnym tytułem "Królowa Polskiego Kryminału" i ktoś zapytał, czy mam ambicje zyskać tytuł króla? Zażartowałem wtedy: “Króla nie, bo kojarzy się ze starością, siwą brodą, powagą… Wolałbym być księciem”. I potem ktoś, nie pamiętam już nawet kto, użył tego określenia w jakiejś recenzji w gazecie. Uznałem, że jest to fajny element promocji, bo daje pewną rozpoznawalność.

NA: Jak powstają pomysły na książkę? 

AR: Często pada takie pytanie, a ja nigdy nie wiem, jak na nie odpowiedzieć. Nie planuję drobiazgowo swoich książek. Raczej mam w głowie ogólną koncepcję, a potem siadam przed komputerem i robię wszystko, żeby mieć z pisania jak najwięcej zabawy. A natchnieniem może być wszystko - przy Morderstwie na Korfu był to znaleziony przeze mnie w sieci występ żeńskiego kwartetu smyczkowego. Ich utwór zainspirował mnie do stworzenia sceny morderstwa, którego tłem były dźwięki muzyki. Do trzech razy śmierć narodziło się, gdy dumałem nad dość specyficznymi cechami charakteru niektórych moich koleżanek po piórze. A z kolei Jak Cię zabić kochanie? powstało w wyniku zakładu…

NA: Zakładu?!

AR: Tak! Na jednym z moich spotkań z czytelnikami w pierwszym rzędzie siedziała pani, która miała lekko znudzoną i skwaszoną minę. Licho wie czemu. Może się jej nie podobałem. I mniej więcej po pół godzinie ta pani z kwaśną miną powiedziała: "No, ale kryminału bez trupa to by pan nie umiał napisać”. Odpowiedziałem, że to nic trudnego. A ona: “No chciałabym to zobaczyć”. To się zawziąłem i postanowiłem jej pokazać, że się da! I przyznaję tej pani połowicznie rację; kryminału bez trupa nie sposób napisać, ale komedię sensacyjną - można przynajmniej spróbować. A czy faktycznie nikogo nie zamordowałem w tej książce, to wiedzą wszyscy, którzy ją przeczytali. 

NA: A jak powstają tytuły? Chyba nie łatwo było wymyślić Do trzech razy śmierć?

AR: Tytuł to zawsze kompromis między tym, co chodzi człowiekowi po głowie, a tym, co jego wydawca uważa za "marketingowe". Moja debiutancka powieść miała się pierwotnie zwać Joanna i tajemnica fotografa, ale moja ówczesna Pani Wydawczyni doszła do wniosku, że brzmi to trochę jak Pan Samochodzik i templariusze, czyli za bardzo młodzieżowo, i w sumie stanęliśmy na Ukochanym z piekła rodem. Z perspektywy czasu uważam, że dobrze się stało. Właściwie jedynym tytułem, nad którym nie myśleliśmy długo, było Jak Cię zabić, kochanie? Obawialiśmy się tylko, czy księgarze nie umieszczą tej książki w dziale „Poradniki”.

NA: Nawiązując do najnowszej książki, bardzo nas ciekawi, ile procent Magdy Witkiewicz jest w Róży Krull?

AR: Magda uważa, że sporo. Ja – że niewiele. Magda bardzo się utożsamiała z bohaterką moich pierwszych dwóch książek, Joanną. Ale ponieważ na razie nie mogę kontynuować serii z nią, wymyśliłem drugą postać, też pisarkę, i obdarowałem ją kilkoma cechami Magdy, na przykład niezwykłym nabożeństwem i "talentem" do prac domowych. Ale Róża jest Różą, wytworem mojej rozszalałej imaginacji, a Magda jest Magdą, z krwi i kości. Niemożliwą do skopiowania!


NA: A inne postaci z tej książki też były na kimś wzorowane? 

AR: Gdy zaczynałem pisać Do trzech razy śmierć, ta książka miała wyglądać całkiem inaczej. Potem, niestety, musieliśmy ją ocenzurować. Na początku wszystkie postaci pisarzy i pisarek w tej powieści miały swoje odpowiedniki w świecie rzeczywistym. I wydawało mi się, że znakomicie kamufluję, kto jest kim. Po czym wysłałem pierwszą wersję roboczą do Adriana Tomczyka, mojego opiekuna w wydawnictwie Filia, a on zadzwonił do mnie i powiedział: "Alku, doskonale wiem, o kim piszesz, i obawiam się, że nie będę w tym odosobniony". I potem skrzętnie musiałem wszystkie postaci trochę pozmieniać. Łącznie z Różą, z której zrobiłem singielkę, bo początkowo miała męża i dwójkę dzieci. Ale może lepiej się stało, bo mogę ją na razie wplątywać w różne przygody miłosne. Może kiedyś zostanie mamą, tak za pięć albo sześć książek... W następnej będzie za to chciała mieć romans z Misterem Polski, Rafałem Maślakiem.

NA: To fantastyczne, że twoje książki są tak mocno osadzone w teraźniejszości. Tylko... co na to Maślak? 

AR: Rafał nie wiedział, co robi, gdy dawał mi pozwolenie na to, żebym o nim napisał. Stwierdził tylko: „Stary, ale zrób to tak, żeby ludzie nie mieli ze mnie beki”. I nie będą mieli, ale w romans może go wrobię (śmiech). 

NA: Czy opisany przez ciebie świat pisarzy ma odzwierciedlenie w prawdziwym życiu?

Alek: TAK! Powiem wam, że byłem bardzo zaskoczony, wchodząc do tego świata - tak jedną nogą, bo drugą dalej jestem dziennikarzem – jak dalece moje wyobrażenia o nim rozmijają się ze stanem faktycznym. Wydawało mi się, że pisarze to elita intelektualna, ludzie z kindersztubą i klasą, potrafiący zawsze w kulturalny sposób wyrazić swoje myśli. I w większości przypadków tak właśnie jest. Ale zdarzają się w tym środowisku, jak w każdym, czarne owce. Jest też dużo materiału na trzymający w napięciu kryminał: zawiść, plotki, kradzieże pomysłów, fałszywość… Cóż, nie wszyscy jesteśmy aniołami. Ja też mam piekielny charakter, o czym z pewnością mogą zaświadczyć choćby moi wydawcy.

NA: Jest nawet takie powiedzenie: „Nie drażnij pisarza, bo cię umieści w książce i zabije”. Masz już jakieś swoje ofiary?

AR: Jeszcze nie, ale kilka osób robi wszystko, aby dostać się na moją „czarną listę”. Bo są rzeczy, którymi nawet i mnie - człekowi, który ma słabą pamięć i wybacza nawet największe gafy – można podpaść na amen. Na ich czele jest fałszywość. Jeśli oszuka mnie ktoś, kogo nie znam, pal licho. Z reguły uważam, że winna jest temu moja własna naiwność. Ale jeśli ktoś udaje osobę mi życzliwą, aby potem wyciągnąć nóż i wbić mi go w plecy, no to nie ma przebacz. Tyle że w moim przypadku to hasło o zabijaniu w książce brzmi raczej: „Nie drażnij autora, bo umieści cię w książce, a potem wykpi”.

NA: Moje ulubione pytanie teraz. Czy czujesz, że porównywany do wszystkich Remigiusz Mróz faktycznie jest twoją konkurencją?

AR: Nie. Remigiusz, którego nota bene bardzo lubię, szanuję i uważam za najzdolniejszego autora młodego pokolenia, pisze kryminały, a ja komedie kryminalne. I cieszę się, że w tej dziedzinie jest o wiele mniejsza konkurencja. Na tyle, że wszyscy możemy się lubić i wzajemnie wspierać. Proszę tylko spojrzeć, odkąd zabrakło między nami Joanny Chmielewskiej, w gatunku, z którego zrobiła ona perełkę, dzielnie walczy tylko kilka osób, ale za to bardzo utalentowanych: Olga Rudnicka, Iwona Banach, Iwona Mejza, Marta Obuch... Wszystkie te autorki znam, bardzo lubię i szanuję. A wracając do Remigiusza, uważam, że facet robi absolutnie genialną robotę i poświęca na nią kawał swojego życia. Ile kosztuje go to wyrzeczeń, chwil, które mógłby spędzić na zabawie, spotkaniach z przyjaciółmi, podróżach… Remek odniósł taki niewiarygodny sukces i zrobił to nie dzięki temu, że miał układy, plecy i ktoś go lansował, tylko własną, mrówczą, ciężką pracą. Należy mu się za to ogromny szacunek!

NA: Ale nie umniejszając twojemu sukcesowi. Zaczepiają cię na ulicy?

AR: Na szczęście nie! Nigdy w życiu.

NA: O, jak to nie?

AR: Jestem nierozpoznawalny. Kiedyś nawet stałem w Empiku obok pani, która miała w ręku moją książkę, przyjrzała się uważnie zdjęciu, po czym omiotła mnie wzrokiem i nawet jej żaden mięsień nie drgnął na twarzy. Nie poznała, że to ja! Opłaciło się krzyczeć na moją, genialną zresztą, panią fotograf: „O nie! Za mało Photoshopa! Dowal jeszcze trochę!”

NA: I naprawdę nie chciałbyś, żeby ludzie do ciebie podchodzili na ulicy, prosili o autografy...

AR: No co ty! Jestem mega nieśmiały i mam za sobą złe doświadczenia. W czasach, gdy pracowałem w warszawskim Radiu Kolor i byłem młodszy i o wiele przystojniejszy niż teraz, dorobiłem się stalkerki. Pisała do mnie dziesiątki maili. Początkowo jej odpisywałem, czego teraz bym już nie robił, bo wiem,  jak niebezpiecznie jest wejść w kontakt z kimś, kto jest nieco zaburzony. W tamtych czasach zawsze wracałem z radia do domu metrem. I kiedyś ta pani napisała mi: „Szłam wczoraj za tobą od radia do stacji, masz fantastyczną skórzaną kurtkę w paski, idealną na motor, którym mógłbyś mnie wozić”. Pomyślałem, że ona wie, jak wyglądam, ale ja jej nie znam, nie wiem, co jej wpadnie do głowy. I przyznaję, że się wystraszyłem. I przez trzy kolejne tygodnie wychodziłem z radia przez okno w wychodku i od razu wsiadałem do taksówki. Po kilku dniach moja psychoza udzieliła się nawet taksówkarzowi, bo z reguły przyjeżdżał ten sam, który pewnego wieczoru powiedział: „Tak się boję, że aż się zamykam od środka jak na pana czekam!”

NA: To może być anegdota do kolejnej książki...

AR: Tym bardziej, że w książkach jest bardzo bardzo dużo rzeczy, które wydarzyły się naprawdę. Mnie, ale także moim znajomym. Niektóre opowieści zasłyszałem w autobusie, pociągu albo stoją w kolejce na poczcie. Z pisarzami jest tak, że trzeba uważać na to, co się przy nich mówi, bo jest spora szansa, że potem się to przeczyta w książce!

NA: A w tej nowej też będzie coś prawdziwego?

AR: Tak! Na przykład anegdota o kurierach. Też ukradziona. Na wakacjach poznałem dziewczynę, która pracowała w firmie kurierskiej i opowiedziała nam pewną historię. Otóż pewna starsza pani pojechała do sanatorium, ale wcześniej poprosiła swoją przyjaciółkę, żeby w tym czasie zaopiekowała się jej kotkiem. I ten kotek niestety po tygodniu zszedł z tego świata. W związku z tym pani, która się nim opiekowała, zadzwoniła z pytaniem, co ma zrobić. Właścicielka, jak już skończyła płakać, powiedziała: „Wiesz, tu, gdzie teraz przebywam, jest tak pięknie! On by tutaj na pewno też chciał być! Zapakuj go w pudełko i wyślij mi kurierem. Ja go tu pochowam.” Przyjaciółka zapakowała truchło w pudełko i wezwała kuriera, nie mówiąc mu, co zawiera przesyłka. Traf chciał, że kurier miał po drodze wypadek i pudełko mu zleciało. Otworzył je, popatrzył, a tam martwy kot. Więc się przeraził, że przez przypadek zabił zwierzątko. W związku z tym poszedł na budowę, znalazł podobnego kota, dał mu środek nasenny i dostarczył do właścicielki. Następnego dnia przyjaciółka zadzwoniła z pytaniem, czy kot dotarł i panie odbyły dialog treści: „Jest, jest! Cały i zdrowy. Czemu mówiłaś, że zdechł?!”. „Bo zdechł!”. „Jak zdechł, kiedy biega mi tu po ogródku!” Życie zawsze pisze najzabawniejsze sceny! 

NA: A Magda Gessler się pojawi w twojej książce? 

AR: Nie, nie mam jej zgody na to, więc się nie odważę. Może kiedyś… Ale za to Róża zatrudni gosposię. Nad wyraz religijną. Będą z nią kłopoty...



To teraz stałe pytania. Szybka runda. Bohater fikcyjny, literacki którego byś ożywił, gdybyś mógł. 

AR: Kiedyś byłby to Sherlock Holmes, ale jego już ożywiono – i w kinie, i w serialu. Stawiam więc na Dobrego Wojaka Szwejka, bo to mój ulubieniec. I trochę bym sobie z nim pojeździł po świecie i być może nauczył się od niego, jak nie przejmować się rzeczami, na które i tak nie mam wpływu. Bo ja, niestety, wszystkim się przejmuję. Co prawda im jestem starszy, tym mniej, ale jednak do wielu pierdół podchodzę emocjonalnie i chciałbym nauczyć się od Szwejka jego sławetnego olewactwa.

NA: Polecam w takim razie książkę „Magia olewania”. 

AR: Mam! Polecałem ją nawet na swoim Facebooku. Najzabawniejsze, że akurat na ten wpis trafiła moja szefowa, która z reguły nie czyta mojego fanpage'a, ale akurat ten post się jej wyświetlił!
 
Pisarz, którego podziwiam…

AR: Zawsze moją idolką była Joanna Chmielewska, bo uważam, że jej wyobraźnia nie znała granic. I, oczywiście, Agatha Christie. 

Gdybyś nie pisał książek i nie pracował jako dziennikarz, to kim byś był? 

AR: Żaden mój wpis na Facebooku nie zdobył jeszcze większej ilości polubień niż ten, w którym kiedyś – zmęczony po całym dniu pracy i kilku godzinach nocnego pisania powieści – napisałem: „I po co to wszystko? Szkoda, że nie spełniłem swojego największego marzenia z czasów okresu dojrzewania i nie zostałem aktorem porno. Przynajmniej bym się mniej mordował!”. A teraz nawet i na to jestem już za stary. Swoją drogą, lepiej to wytnijcie, bo się wszyscy oburzą. U nas przecież każdy musi być świętszy od papieża! 

NA: Zostawimy, zostawimy... 

AR: Lepiej napiszcie, że chciałbym być restauratorem. Co prawda nie znam się na kuchni, potrafię przypalić nawet wodę, ale posiadanie własnej, artystycznej, przytulnej knajpki to jest marzenie, do którego dążę, i które chciałbym kiedyś spełnić. 

Pierwsza książka, którą sam przeczytałeś?

AR: Wydaje mi się, że były to Przygody Konika Garbuska. Bajka, do której zresztą cały czas mam ogromny sentyment. A potem Wszystko czerwone Joanny Chmielewskiej. Bo zdaje mi się, że po to moja mama mnie nauczyła czytać, żeby mi wręczyć właśnie tę książkę. Czytałem też sporo poważnych lektur, na czele z Ja, Klaudiusz... które tak do końca zrozumiałem znacznie później. Byłem nad wyraz dojrzałym dzieckiem, dlatego teraz sobie odbijam i jestem zdziecinniałym staruszkiem. Wcześniej byłem „starym malutkim”. Widać, wszystko w życiu robię odwrotnie niż trzeba (śmiech).


I choć tego dnia Warszawa przywitała nas deszczem, warto było biegać wokół Pałacu Kultury i szukać umówionej kawiarni, po to, by spędzić z Alkiem miłe popołudnie. Dzięki jego anegdotom spaliłyśmy więcej kalorii niż biegając po Warszawie. Teraz czekamy na wizytę w Krakowie :) 



[OLA]


You May Also Like

15 KOMENTARZY

  1. Odpowiedzi
    1. To wszystko dzięki aszemu rozmówcy, serio!

      Ola

      Usuń
  2. Czy tylko ja nie mogę uwierzyć w nieśmiałość Alka? :)
    Świetne pytania i jeszcze lepsze odpowiedzi! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tam, nam też jest trudno uwierzyć w tę nieśmiałość! :)

      Pozdrawiam,
      Ola

      Usuń
  3. Świetny wywiad, a właściwie rozmowa świetnych ludzi. Niecierpliwie czekam na nową książkę Alka, żeby przeczytać o kocie i pewnie jeszcze wiele innych anegdot.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale jest niesamowity. Czekam na wrześniową premierę jego nowej książki.

    OdpowiedzUsuń
  5. Cieszę się że będę miała okazję poznać pisarza jesienią w Lublinie :) nie powiedziałabym, że Alek jest nieśmiały :) świetny wywiad!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Alek jest przesympatyczny więc to spotkanie na pewno długo będziesz wspominać! A w jego nieśmiałość chyba nikt nie wierzy :)

      Ola

      Usuń
  6. Ciekawa rozmowa, oby więcej takich. Dobra robota!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będzie obiecujemy! Już mamy dwie kolejne w zanadrzu...

      Kinga

      Usuń
  7. Ale super wywiad! Widać ogromne przygotowanie z Waszej strony, a i sam autor mega pozytywny człowiek. Jego książki jeszcze przede mną, ale na pewno po jakąś sięgnę i nadrobię. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli lubisz komedie kryminalne, ba! nawet jeśli nie lubisz to też koniecznie sięgnij po książki Alka! Są tak samo sympatyczne jak sam autor :)

      Usuń
  8. Super wywiad! A Alek wydaje się naprawdę fajnym człowiekiem. Aż chyba muszę sięgnąć po jakąś jego książkę :)

    OdpowiedzUsuń

Fajnie Cię widzieć! Będzie jeszcze fajniej, jeśli trochę podyskutujemy. Dlatego zostaw po sobie komentarz, będzie mi bardzo MIŁO!! Odpowiem w przerwie między jedną książką, a drugą :)

WPADNIJ NA MÓJ INSTAGRAM

>